Smoleński upadek nauki
W podsmoleńskim lesie cztery lata temu roztrzaskał się nie tylko rządowy samolot z prezydentem na pokładzie. 10 kwietnia 2010 roku rozpoczął się także przyspieszony proces upadku autorytetu nauki. Prysł silny jeszcze w Polsce mit pozytywizmu naukowego, również w obrębie nauk ścisłych.
Krystian Kratiuk
W historii świata nauka skompromitowała się już wielokrotnie. Na uniwersytetach jako „prawdę objawioną” wykładano marksizm-leninizm, wcześniej w równie „naukowy” sposób udowadniano dlaczego jedne narody czy rasy są lepsze od innych. Przyzwyczailiśmy się do sytuacji, w której jeśli spotyka się dwóch dyplomowanych historyków, politologów czy filozofów każdy może interpretować rzeczywistość w diametralnie różny sposób podpierając się równorzędnym tytułem naukowym.
Wielu z nas było przekonanych, że takie skrajne różnice zdań mogą występować w tzw. naukach humanistycznych czy naukach społecznych. Nikomu natomiast przez długie lata nie przychodziło do głowy, że profesorowie fizyki, astronomii czy inżynierowie mechaniki mogą tak diametralnie różnić się w ocenach jednego wydarzenia.
Polską wyobraźnią epoki posmoleńskiej zawładnęły osoby z trzech komisji. Naukowcy żyrowali swoim autorytetem działania zespołu Macierewicza, komisji Millera i zespołu Laska. Profesorowie podpisujący się pod wynikami „badań” tych organów nie mieli dostępu ani do ciał ofiar, ani do wraku, ani do oryginałów czarnych skrzynek. Mimo tego uczeni – w zależności od tego, w czyim zespole pracowali – stawiali jednoznaczne tezy. Z tym, że jedni twierdzili: wybuch był na pewno, inni zaś, że wybuchu z pewnością nie było. Media – w zależności od tego czyją stronę trzymały – rozdmuchiwały każdą teorię swego ulubionego zespołu najszerzej, jak potrafiły. I dalej nic to nie wniosło do naszej wiedzy o katastrofie sprzed czterech lat.
Wyjaśnianie wydarzeń smoleńskich pozostaje więc dziś jedynie kwestią wiary. Wiary w ustalenia tego, lub innego zespołu. Skoro profesorowie fizyki nie potrafią ustalić jednej wersji odpowiedzi na pytanie: czy brzoza mogła złamać skrzydło wielotonowego samolotu, to co ma myśleć przeciętny odbiorca medialnego przekazu? Profesorowie chemii i specjaliści od materiałów wybuchowych patrząc na ten sam odczyt urządzeń badających stężenie trotylu stawiali skrajnie sprzeczne tezy: trotyl był we wraku i ta obecność może świadczyć o eksplozji, trotyl był we wraku, ale to pozostałość po lotach do Afganistanu, ewentualnie trotylu w samolocie nie było! Powtórzmy – różni naukowcy komentowali w ten sposób jeden wynik prokuratorskich badań urządzeń!
Więcej na PCh24.pl